- Byłbym ci uszy obciął - zapiszczał Rekuć - ale już pogódźmy się! wspólna nas konfuzja spotkała.
- Kazać pójść precz takim jak my kawalerom! - rzekł Kokosiński.
- I mnie, w którym senatorska krew płynie! - dodał Ranicki.
- Ludziom godnym! familiantom!
- Żołnierzom zasłużonym !
- I exulom !
- Sierotom niewinnym!
- Mam buty wyporkiem podszyte, ale już mi nogi marzną - rzekł Kulwiec.
- Co będziemy jak dziady pod tym domem stali, nie wyniosą nam tu piwa grzanego! Nic tu po nas! Siadajmy i jedźmy. Czeladź lepiej odesłać, bo co po nich bez strzelb i broni, a sami jedźmy.
- Do Upity!
- Do Jędrusia, przyjaciela zacnego! Przed nim się poskarżym.
- Bylebyśmy go nie minęli.
- Na koń, towarzysze! na koń!
Siedli i ruszyli stępą, gniew i wstyd przeżuwając. Za bramą Ranicki, którego złość trzymała jeszcze jak za gardło, odwrócił się i pogroził pięścią dworowi.
- Ej, krwi mi ! ej, krwi !
- N niechby się tylko z Kmicicem pokłócili! - rzekł Kokosiński - przyjechalibyśmy tu jeszcze z hubką.
- Może to być.
- Boże nam pomóż - dodał Uhlik.
- Pogańska córka, cieciórka zaciekła!..
Tak klnąc i sierdząc się na pannę, a czasem na siebie samych warcząc, dojechali do lasu. Ledwie minęli pierwsze drzewa, ogromne stado wron zawichrzyło się nad ich głowami. Zend począł zaraz krakać przeraźliwie; tysiące głosów odpowiedziało mu z góry. Stado zniżyło się tak, że aż konie poczęły się lękać szumu skrzydeł.
- Stul gębę! - krzyknął na Zenda Ranicki. - Jeszcze nieszczęście wykraczesz! Kraczą nad nami te wrońska, jakby nad padliną...
Ale inni śmieli się, więc Zend krakał ciągle. Wrony zniżały się coraz bardziej i tak jechali jak wśród burzy. Głupi! nie umieli odgadnąć złej wróżby.
Za lasem ukazały się już Wołmontowicze, ku którym kawalerowie ruszyli rysią, bo mróz był srogi i zmarzli bardzo, a do Upity było dość jeszcze daleko. Ale w samej wsi musieli zwolnić. Na szerokiej drodze zaścianku pełno było ludzi, jako zwyczajnie przy niedzieli. Butrymowie i Butrymówny wracali piechotą i saniami z Mitrunów, z odpustu. Szlachta poglądała ciekawie na nieznanych jeźdźców, w pół się domyślając, co to za jedni. Młode szlachcianki słyszały już o rozpuście w Lubiczu i o sławnych jawnogrzesznikach; których pan Kmicic przyprowadził, więc przypatrywały im się jeszcze ciekawiej. Oni zaś jechali dumnie, w pięknych postawach żołnierskich, w zdobycznych aksamitnych ferezjach, w kołpakach rysich i na dzielnych koniach. Znać było jednak, że to żołnierze zawołani: miny rzęsiste i harde, prawe ręce wparte w boki, głowy podniesione. Nie ustępowali też nikomu jadąc szeregiem i pokrzykując od czasu do czasu: "Z drogi!" Jaki taki z Butrymów spojrzał posępnie spode łba, ale ustąpił; oni zaś gwarzyli między sobą o zaścianku.
Oznacz znajomych, którym może się przydać
strona: - 1 - - 2 - - 3 - - 4 - - 5 - - 6 - - 7 - - 8 - - 9 - - 10 - - 11 - - 12 -
Dowiedz się więcej
Komentarze
artykuł / utwór: ROZDZIAŁ 4

include ("../reklama_komentarz.php"); ?>


Tagi: