Streszczenia i opracowania lektur szkolnych klp klp.pl

Bitwa warszawska w „Potopie” – opis


Do Warszawy przybyły wojska pod wodzą wojewody Witebskiego Sapiehy, rotmistrzowie dowodzący pospolitym ruszeniem podlaskim oraz chorągwie: Laudańska, Kotwicza, Tatarzy Kmicicowi, Wańkowicza, Wołodyjowskiego itd. Po zdjęciu czapek z głów ujrzeli zagrabioną stolicę przez Szwedów. Ich serca wypełnił gniew i rozpacz. Nocą przeprawili się przez Wisłę. Po otoczeniu murów miasta i odcięciu nieprzyjaciela od posiłków, czekali na dalszy rozwój sytuacji.

Tymczasem zgromadzenia za murami Szwedzi siedzieli w swojej fortecy. Zajęli kościoły, pałace, klasztory. Dowodził nimi Wittenberg (pierwszy pod Ujściem wszedł w granice Rzeczypospolitej), kanclerz Oxenstierna, Wrangel młodszy, Horn, Erskin, Loewenhaup, Gorgell. Towarzyszyły im szwedzkie damy, które podążyły tu za swymi mężami do ich nowej posiadłości.

Szwedzi mieli zapasy żywności, ciężkie działa, amunicję. Warszawa dotychczas służyła im za magazyn zrabowanych z pałaców, kościołów i miast łupów Rzeczypospolitej. Składowali w niej skarby, potem drogą morską wywozili je do Prus i dalej do Szwecji. Jako lud ubogi byli zaślepieni skarbami i chciwi, handlowali nimi nawet między sobą. Przed nadejściem Sapiehy spalili Pragę, ludność warszawską wygonili z domów, by umierała z głodu i chorób, przebywając na deszczu, upale, czy na nocnym chłodzie

Sapieha czekał na przybycie do Warszawy króla Jana Kazimierza, który pojawił się po kilku tygodniach z orszakiem dworskim, chorągwiami, hetmanami koronnymi, piechotą ruską i węgierską. Ogrom wojska przeszedł przez most na Wiśle zbudowany przez Oskierkę. Sapieha stanął z rotmistrzami i pułkami na powitanie w szeregu, utworzyli niekończący się mur. Naprzeciw nim stanęły chorągwie koronne w taki sposób, że utworzył się korytarz długi na szerokość stu kroków.

Pomiędzy nimi Sapieha z buławą w ręku szedł powitać Jana Kazimierza. Naprzeciw korytarzem jechał król, za nim nuncjusz ksiądz arcybiskup Lwowski, ksiądz biskup Kamieniecki, wojewodowie, posłowie, dostojnicy wojskowi i świeccy Sapieha nachylił się do strzemienia Jana Kazimierza, lecz król zeskoczył z konia i chwycił go w objęcia. Łzy płynęły mu po policzkach gdy wyznał, że Sapieha jest jego najwierniejszym sługą. W tej chwili zagrały bębny, siedemdziesiąt tysięcy wojska zawiwatowało. Król podziękował zebranym i odjechał do Ujazdowa na kwaterę. Okolice Warszawy pokryły się polem namiotowym, kramami kupieckimi, tysiącami koni na błoniach, wozów - wyrosło drugie miasto.

Dowództwo przejął generał artylerii Grodzicki. Czeladź sypała szańce nieopodal szańców Szwedów pod murami do obrony. Ustawili na nich mniejsze działa, a Grodzicki zajął się pracą nad wyłomem w murze miasta.

W tym czasie Wittenberg odrzucił warunki poddania się, wysłane listem przez posłańca królewskiego. Wiedział, że Polacy nie mają potężnych dział, więc nie mają szansy na wygraną bitwę. Rozpoczęła się wymiana ognia.

Jan Kazimierz obawiał się, że oblężenie będzie trudne, wciąż czekał na przybycie ciężkich dział, które miały przyjechać na lawetach za kilka tygodni. Wojsko wciąż podkopywało szańce, dzięki czemu żołnierze posunęli się pod mury i ostrzeliwali fortecę z mniejszych armat. Za zgodą króla sześć tysięcy obozowej czeladzi wieczorem ruszyło na szturm. Pod ostrzałem wroga z kul armatnich i ogniem z muszkietów zginął ogrom ludzi.

Po przegranym szturmie wszyscy podziwiali wyczyn Kmicica, który ze swoimi ludźmi zdobył najlepszy szaniec wroga zwany „kretowiskiem” i osadził się w nim. Wittenberg był zły, bo najbardziej mu zależało na tym forcie, wysłał więc swoje posiłki, by odzyskały szaniec. Na szczęście wsparcie przysłane przez Grodzickiego odparło atak i przegoniło szwedzką piechotę aż do Krakowskiej bramy. Na to wszystko z oddali patrzył Jan Kazimierz. Był pod wrażeniem.

Kmicic walczył w zdobytym szańcu, dzielnie broniąc się przed gradem kul i granatów. Dym zatykał mu gardło, a ziemia osuwała się coraz bardziej z każdym kolejnym wybuchem tak bardzo, że walczący zaczęli zapadać się głębiej w piasek.

W pewnym momencie do walczących dołączył wysłany przez Jana Kazimierza Topor Grylewski. Miał zastąpić Kmicica, lecz tan nie oddał mu stanowiska - wygonił go prosząc jedynie o dostarczenie jedzenia. Po powrocie do króla niepocieszony Topor wyznał, że sytuacja w szańcu przypomina piekło, na co monarcha bez cienia wahania krzyknął, że wolałby stracić „ten szaniec”, niż poświęcić Babinicza. Wziąwszy od księdza krucyfiks, uniósł go do góry i pobłogosławił okryte dymem i ogniem kretowisko, w którym jego ludzie bronili ojczyzny. Na koniec Jan Kazimierz zdecydował, że dopóki żołnierze nie mają ciężkich dział oblegane przez wroga ruszą na pałace na Krakowskie Przedmieście i przemienią je w fortece. Jak się okazało później, ten atak się nie udał - poległo kilkuset żołnierzy Rzeczypospolitej.

Płynęły dni, a walczący czekali na wsparcie. W końcu przybył Jan Zamoyski. Przyprowadził ze sobą ciężkie działa - kartauny i piechotę. Po nim pojawił się Czarniecki ze swym wojskiem. Na zdobytym kretowisku ustawili swoje działa, wymiana ognia od nowa wypełniała dni zebranym. Dopiero teraz Babinicz opuścił szaniec i wrócił do swoich Tatarów. Dowództwo kretowiska przejął generał Grodzicki.

Pewnego dnia Andrzej został wezwany do Ujazdowa, gdzie został obsypany przez króla pochwałami za męstwo i odwagę. Nad jego cnotami rozwodzili się między innymi Zagłoba i Wołodyjowski.
Szturm generalny zaplanowano na 1 lipca. Rankiem odbyła się msza polowa, potem król złożył ślubowanie. Obiecał, że gdy zwycięży, wystawi w podzięce Najświętszej Pannie kościół. Razem z nim przyrzekali hetmani, dygnitarze, rotmistrze, żołnierze. Potem wojsko rozeszło się do swoich komend. Sapieha stanął naprzeciw kościoła Świętego Ducha, stojącego za murami umocnionymi przez Szwedów, Czarniecki zaś zajął miejsce obok Gdańskiego Domu, którego tylna ściana była częścią obwodowego muru. Gdyby udało mu się go przebić, wszedłby do miasta. Z kolei Piotr Opaliński rozstawił się od strony Krakowskiego Przedmieścia i Wisły, Kwarciane Pułki naprzeciw Bramy Nowomiejskiej, Zagłoba - wyznaczony przez Jana Kazimierza - objął komendę nad czeladzią mazurską pod bramą Pałacu Kazanowskich. Całe wojsko czekało w gotowości do ataku, strzelały jedynie działa, próbując uczynić wyłom w murze. Wciąż czekano na ostateczną odpowiedź listu wysłanego przez kanclerza Wielkiego Korycińskiego do Wittenberga, wzywającego o poddanie się. Gdy koło południa przyszła odmowa, wojsko Rzeczypospolitej przystąpiło do szturmu. Każdy uderzył w swój wyznaczony obszar.

Szlachta z pospolitego ruszenia wraz z piechotą niosła snopki zboża dla osłony od kul. W pewnym momencie wszyscy rzucili swoje „tarcze” i szli na wroga z gołą piersią. Zdobywali dom po domu, wycinając Szwedów, depcząc trupy. Piechota mazurska, dowodzona przez Zagłobę, wchodziła do okien pałacu po drabinach. Wyrąbywali kraty i szli przed siebie, mimo iż Szwedzi zrzucali ich z okiem wystrzałami z muszkietów i kubłami rozgrzanej smoły. W pewnym momencie Zagłoba podłożył zapalną puszkę z prochem pod bramę. Dzięki temu w furtce pojawiła się dziura, przemieniona po chwili dzięki siekierom i toporom w spore przejście. Żołnierze wdarli się do środka.

Rozpętała się istna rzeź. Rycerze zdobywali komnatę po komnacie. Walące się sufity przygniatały dziesiątki ludzi do tego stopnia, że Szwedzi z ciał budowali barykady broniące dostępu do następnych komnat. W tym samym czasie Polacy wyrzucali te trupy przez okna, torując sobie drogę. Krew lała się litrami, tłum parł przed siebie dusząc przeciwników, którzy uciekali na tarasy i sady (słynne na całą Europę, teraz zniszczone od granatów).

W końcu udało się żołnierzom wyciąć nieprzyjaciela i zdobyć pałac Kazanowskich. Teraz szwedzkimi działami przystawionymi do okien na lawetach strzelali w kierunku kościoła Bernardynów, z którego dochodziły krzyki wroga: „Dusim się! powietrza! Wody!!!”. Od ciągłego dymu i ognia kościół się trząsł, ściany się chwiały. Trzymający tam komendę Erskin nie zdążył wywiesić białej flagi, ponieważ brama pękła w sekundzie, a wojsko zdobyło budowlę szturmem. Po godzinnej bitwie dzwon bił zwycięskim Mazurom. Pałac Kazanowskich, klasztor i dzwonnica zostały zdobyte. Żołnierze z Zagłobą ruszyli zatem do następnej bramy, stając tam do kolejnej bitwy.

Tymczasem do miasta od strony Domu Gdańskiego wszedł Czarniecki z żołnierzami. Po drodze zdobyli w obrębie fortecy pałac Daniłłowskich i Świętego Ducha.

W ferworze walki wszyscy zwrócili na jeden epizod – w pewnym momencie na Bramie Krakowskiej zawisła biała flaga. Wittenberg się poddał. Szwedzi mogli się jeszcze bronić w domach Starego i Nowego Miasta, ale i tam już mieszczanie zaczęli walczyć.

Gdy mury zaczęły obrastać w białe flagi, wojsko Rzeczypospolitej wstrzymało szturm. Generał Lowenhaup podjechał do polskiego króla z wiadomością, że Wittenberg się poddaje i przystaje na wcześniejsze warunki. Jan Kazimierz - choć zdobył miasto i mógł wszystkich wybić - zgodził się na tą propozycję.

Szwedzi musieli oddać wszystkie łupy zrabowane z Rzeczypospolitej (mogli zabrać tylko to, co przywieźli ze sobą) i odejść, zabierając rannych i swoje damy. Polakom służącym u nich udzielono amnestii, z wyjątkiem Bogusława Radziwiłła, na co Wittenberg przystał. Gdy podpisano warunki, dzwony w kościołach ogłosiły światu, że Warszawa przeszła w ręce prawnego monarchy, który stał otoczony duchowieństwem, dostojnikami świeckimi, hetmani i całym wojskiem Rzeczypospolitej.

Szwedzi opuszczali Warszawę przy odgłosie bębnów. Na przedzie jechała jazda, potem artyleria polowa z lekkimi działami (cięższe musieli oddać Polakom), orszak rajtarii. Mijając króla, zniżali swoje chorągwie na znak czci. Gdy Jan Kazimierz ujrzał na jednym z wozów rannego kanclerza Benedykta Oxenstierna, kazał piechocie prezentować broń „chcąc okazać, że nawet w nieprzyjacielu cnotę uszanować umie”. Wśród wyjeżdżających byli między innymi Wrangel młodszy, Horn, Forgell, Erskin, Loewenhaup, Wittenberg.

Nagle niespodziewanie kilka tysięcy szabel zabłysło w słońcu. To Zagłoba stojąc pośród szeregów pospolitego ruszenia Rzeczypospolitej zbuntował ich słowami, że „Wittenberg wolny odchodzi i jeszcze go honorują na drogę” za tyle złego, nazywając go katem ich ojczyzny. Gdy pospolite ruszenie naparło na orszak wroga, Wittenberg pobladł i doskoczył do Jana Kazimierza. Rzucił się na kolana przed monarchą z błaganiem, aby go ratował. Powtarzał, że podpisali umowę o bezpieczne odejście i nie może pozwolić, by go teraz zamordowali. Słysząc te słowa i widząc zachowanie swoich żołnierzy król nie wiedział, co robić. Był zły, że przez jego rodaków został zerwany punkt ugody o bezpiecznym odejściu Szwedów. Z chęcią skorzystał z rady starosty kałuskiego Sobiepana, który zaoferował się, że zabierze Wittenberga do swego Zamościa do czasu, aż szlachta się uspokoi. Obaj wiedzieli, że nie mogą odesłać go na razie do Prus, ponieważ doszłoby do samosądu.

Do wieczora szwedzkie wojska odeszły. Gdy emocje wśród szlachty pospolitego ruszenia opadły, król kazał przyprowadzić sprawcę – buntownika, lecz Zagłoba zapadł się jak kamień w wodę. Po tygodniu dobroduszny Jan Kazimierz kazał rozgłosić, aby już się nie chował, bo wszystkim tęskno do jego żartów.

Zdrada w Ujściu – opis


Wiosną 1655 roku Rzeczpospolitą ogarnął niepokój spowodowany zachowaniem Szwedów. Choć podpisany rozejm obowiązywał jeszcze sześć lat, chodziły słuchy o zbliżającej się wojnie, mimo iż że Polacy nie złamali żadnego warunku umowy. Sejm zwołany przez króla Jana Kazimierza w Warszawie 19 maja uradził, aby delegacja posłów wyjechała do Szwecji na rozmowy. Mieli za zadanie upewnić się, że Polsce nic nie grozi, a wrócili z niczym.

Zaczęto podejmować działania mające na celu przygotowanie się do obrony. Na sejmiku w Grodnie ustalono obronę pasów granicznych Rzeczypospolitej, uniwersał generała wielkopolskiego Bogusława Leszczyńskiego zwołał pospolite ruszenie szlachty województw poznańskiego i kaliskiego.

Gdy Rzeczpospolita była już całkowicie oblężona, tzn. „Szwed” nadciągał od zachodu, Chmielnicki - wspomagany przez Buturlina - oblegał południe i wschód, Chowański z Trubeckim północ i wschód, Radziejowski – „zdrajca Rzeczpospolitej” - uciekł do Szwedów, ujawniając przeciwnikowi słabe strony rodaków i werbując po drodze ludzi zwaśnionych z królem Janem Kazimierzem.

Tymczasem Polacy pod wodzą rotmistrzów wyznaczonych przez sejmik zebrali piechotę łanową z różnych miast i wiosek. Dowódcami zostali między innymi Stanisław Dębiński, Władysław Włostowski, Golc, Stanisław Skrzetuski Kacper Żychliński, Władysław Skoraczewski – najlepszy stary praktyk wojenny, jego brat Piotr, Stanisław Jaraczewski, Kwilecki. Zajęli wraz ze swoimi ludźmi „pasy nadnioteckie”, od rana do nocy sypali szańce do obrony obozów, powstałych pod Piłą, Ujściem i Wieleniem. Czekano na przybycie szlachty.

Pierwszy pojawił się Andrzej Grudziński – wojewoda kaliski. Przybył z licznym pocztem dworzan i służby. Zatrzymał się w domu burmistrza i czekał na swoją szlachtę kaliską, lecz nie śpieszyło się jej. Okazało się, że zamiast stawić się do obrony ojczyzny, wolała zarabiać przy strzyżeniu owiec, a dokładniej przy myciu wełny. Choć Grudziński, wstydząc się za nich przed żołnierzami, wysłał ponaglenie, lecz nie stawili się nawet po zakończeniu strzyżenia. Teraz czekali na żniwa. Dopiero po kilku listach zjechali szumnie: konno, kolasami, z ogromem służby, kredensami, prowiantem, orężem.

Poza nimi do Piły przybyli wojewoda poznański Krzysztof Opaliński (w pozłacanej karecie z 300 hajdukami, tłumem dworzan z oddziałem rajtarów), jego stryjeczny brat, wojewoda podlaski Piotr Opaliński ze swym szwagrem Jakubem Rozdrażewskim – wojewodą inowrocławskim. Każdy z nich przywiódł po 150 ludzi, prócz dworzan i służby. Byli jeszcze Sędziwój Czarnkowski – kasztelan poznański, Stanisław Pogorzelski – kasztelan kaliski, Maksymilian Miaskowski – kasztelan krzywiński, Paweł Gębicki – pan międzyrzecki i wielu innych. W pewnym momencie zabrakło domów w miasteczku dla dworzan, więc ogrom łąk zaroił się od namiotów, które rozstawiły się na obrzeżach Piły. Teren mienił się kolorami, gdyż każdy szlachcic przywiózł piechotę z wielu powiatów, każdego innej barwy. Bazarnicy wybudowali wzdłuż miasteczka rzędy kramów i sprzedawali w nich przeróżne towary, jadło, przybory, trunki. Kuchnie polowe dzień i noc gotowały bigosy, pieczenie itd. Szlachta jadła, piła i bawiła się, narzekając na króla Jana Kazimierza, że zostawił ich w potrzebie, wszystkie wojska wysłał na Ukrainę przeciw Chmielnickiemu, pozbawiając ich fortuny i dorobek ochrony.

Poza narzekaniem było jeszcze wiele innych niedogodności na drodze wojennej. Choć szlachta z zasobnej wielkopolski miała pieniądze na obronę, nie miała jednak pojęcia, jak to zrobić, gdyż była obszarem najmniej wojowniczym. Kozacy, Tatarzy, Turcy nigdy nie deptali tych okolic, więc zapomniała, jak wygląda wojna. Dygnitarze żyli w dostatku, myśląc jedynie o sposobach zasypania pruskiego rynku wełną i zbożem.

Jakby tego było mało, także rada wojenna składała się z dygnitarzy niemających pojęcia o wojnie. Dotychczas pilnowali tylko swoich spraw i urzędów, a teraz mieli zajmować się taktyką walki. Uradzili z pomocą rotmistrzów, że obozy założone pod Piłą, Wieleniem i Ujściem będą się wspomagać w zależności od tego, z której strony nadciągnie wróg. Ujście zajął wojewoda poznański – Krzysztof Opaliński, reszta rycerstwa zajęła obozy w Pile i Wieleniem. Nadrzeczną przestrzeń „łukiem obozów objętą” obsypano szańcami na sześć mil.
Tymczasem od strony Szczecina kroczył z siedemnastotysięcznym, zdyscyplinowanym wojskiem Wittenberg - stary wódz, który przeżył swoje życie na wojnie trzydziestoletniej.

Nadszedł lipiec. Szlachta czekała najpierw w gotowości, z biegiem tygodni rozleniwiając się coraz bardziej. Dokuczała im nuda, nie chodzili już nawet na musztrę robioną przez rotmistrzów, wysyłając w swoim zastępstwie pachołków. Byli niezdyscyplinowani, ich wojsko składało się z zastępów wozów, straży i służby do pilnowania namiotów. Nie przewidzieli, że będzie aż tak upalnie. Narzekając na pogodę, przenieśli swoje namioty do lasu. Tam ciągle ucztowali, pili, aż w końcu stracili ducha do walki. Od szesnastego lipca z nudów zaczęli się wymykać z obozu do domów, burząc się i buntując coraz bardziej z powodu nadchodzących żniw. Prawie nikt nie myślał o zwycięstwie, tylko o zbiorach, pieniądzach itd.

Z jednej strony stał polski obóz wyglądający jak zbiorowisko jarmarczne, pełne oburzonej i kłócącej się szlachty. Z drugiej strony szło milczące, poważne, pokorne wojsko szwedzkie, ludzie, którzy całe życie przeżyli na wojnach. Wittenberg specjalnie prowadził ich powoli, aby w Polakach „wypalić cierpliwość, aby ich złamać”. Wraz z nimi szedł Benedykt Horn, Karol Schedding, Irwin zwany Bezrękim i ponad siedemnastotysięczne wojsko w szyku, siedemdziesiąt dwa działa, namioty, wozy.

Gdy 21 lipca stanęli w lesie przy słupie granicznym Polski, ujrzeli piękny, żyzny kraj. Radziejowski zapewnił Wittenberga, że pod Ujściem nie ma żadnego hetmana z regularnym wojskiem, jest tylko pospolite ruszenie szlachty nieznającej wojny. Nikt nie wyśle do nich posiłków, gdyż wojsko jest na Ukrainie i Litwie, a przebywający w Warszawie król Jan Kazimierz nie wierzy, że szwedzki monarcha Karol Gustaw wbrew umowie i rozejmowi rozpocznie wojnę. To miało zapewnić zwycięstwo.


Wittenberg wysłał pod Ujście posłańca z listami, w których przekonywał do poddania się. Po całonocnej naradzie szlachta z pospolitego ruszenia posłuchała się Andrzeja Grudzińskiego. Wojewoda kaliski zaproponował paktowanie ze Szwedami.

Szwedzi stali o dzień drogi od obozu pod Ujściem. Stanisław Skrzetuski, Piotr Opaliński, Skoraczewski wprowadzili ład i porządek w obozie, a potem we trzech wyruszyli z kilkoma ochotnikami na podjazd nad brzeg Noteci, skąd wrócili z jeńcami.

24 lipca wojsko szwedzkie stanęło naprzeciw Piły. Z obozu polskiego wyjechało kilkuset ochotników na harce. Tabun pułków nieprzyjaciela – piesze i konne - ruszył na nich. Udało im się ich rozproszyć, pomimo iż Stanisław Skrzetuski z dwoma chorągwiami stawiał opór. Wittenberg stanął pod Ujściem, rozstawił działa pod szańcami obozu i zaczął strzelać.

O świcie Szwedzi otoczyli obóz z drugiej strony Noteci, gdzie nie było usypanych nawet szańców. W obozie zapanowała panika, szlachta próbowała uciekać, gdy wysłannik Wittenberga – Radziejowski wraz z generałem Wirtzem przybyli na paktowanie. Udali się wprost do siedziby wojewody poznańskiego.

Po jakimś czasie pierwszy wybiegł z niej Władysław Skoraczewski. Trzymając się za głowę, krzyczał do zebranego tłumu: „Zdrada! Morderstwo! Hańba! Jesteśmy Szwecją, już nie Polską! Matkę tam mordują w tym domu!”. Nawoływał do broni, wtórowali mu Piotr Skoraczewski, Skrzetuski, lecz szlachta nie chciała słuchać.

Potem z budynku wyszli Krzysztof Opaliński – wojewoda poznański, Andrzej Grudziński – wojewoda kaliski, kasztelani i Radziejowski z generałem Wirtzem. Opaliński ogłosił, że od dzisiaj poddali się w protekcję Karola Gustawa, ocalając dzięki temu swą ojczyznę. Przekonywali, że zachowają wolność, podatki nie będą zwiększone, nie będzie grabieży, że wojska szwedzkie im pomogą w wyruszeniu na Litwę i Ukrainę i przywróceniu rozgrabionych ziemi Rzeczypospolitej. Strzegł, że jeżeli zrobią weto, to w godzinę działa szwedzkie zniszczą ich obóz.

Szlachta z pospolitego ruszenia wiwatowała, cieszyła się z takiego rozwiązania. Mogli przecież wrócić do swych domów na żniwa i powiększać majątki. Opaliński uściskał Radziejowskiego, a wieczorem wszyscy udali się na ucztę w obozie szwedzkim zorganizowaną przez Wittenberga.

Droga Kmicica do Częstochowy


Po tym, jak książę Jan Radziwiłł oszukał Andrzeja Kmicica i zaprzedał ojczyznę Szwedom, rycerz – jak jego współpracownik - został uznany za zdrajcę. Był ścigany, za jego głowę wyznaczono nagrodę. Na nic się zdał fakt, iż Andrzej pragnął służyć ojczyźnie.

Nie wiedząc co dalej robić, Kmicic postanowił wyruszyć na Śląsk do opuszczonego przez wszystkich króla Jana Kazimierza. Chciał przez to odkupić winę za swoją głupotę i ślepą wierność Radziwiłłowi. Przybrawszy nazwisko Babinicz (od swojego miasteczka Babinicze) dla niepoznaki, wyruszył przed siebie z najbliższymi towarzyszami. Wszyscy - wachmistrz Sroka, Kiemlicze i reszta - zwracali się do niego per Babinicz.

Bohaterowie przebrali się za chłopów i udawali, że jadą na jarmark do Soboty. Wzięli ze sobą konie, dzięki czemu mogli podawać się za koniarzy. Jechali granicą między województwem trockim a Prusami przez bezdroża, lasy. Najpierw weszli do Prus, potem do Ełku, gdzie dokupili więcej koni. Czasami zatrzymywali się na postój, lecz większą część dnia jechali.

Pewnego dnia zostali zatrzymani w Przasnyszu przez szwedzki patrol. Kimicic, z obawy przez zdemaskowaniem i zarekwirowaniem koni, pokazał żołnierzom pokwitowanie potwierdzające, iż w Warszawie otrzyma pieniądze z kwatery głównej. Ten kwit utorował im dalszy, bezpieczny przejazd, pomimo ciągłych zatrzymać przez patrole.

Po drodze podróżujący słyszeli od ludzi o poddaniu się Krakowa. Napotykana szlachta wyśmiewała się z Jana Kazimierza i Czarnieckiego. Największy szok Babinicz przeżył, gdy w Pułtusku wszedł do kościoła pomodlić się i ujrzał kwaterujące tam wojsko szwedzkie. Rycerze palili ogniska, grali w karty, pili, zabawiali się z ladacznicami. Zdezorientowany Kmicic chwycił się za głowę, wybiegł ze zbezczeszczonej świątyni i szeptał w kółko: „- Boże, ujmij się! Boże, skarz! Boże, ratuj!”.

Po wejściu do Warszawy, w której w zastępstwie przebywającego w Krakowie Wittenberga rządził Radziejowski, bohaterowie spotkali żołnierzy wielu narodowości mówiących różnymi językami. Okazało się, że Szwedzi zabrali mieszkańcom domy i cały dobytek, wygnali ich na bruk, rabowali kościoły, dwory, pałace.

Sytuacja Rzeczypospolitej była tragiczna. Wróg rósł w siłę, wzmocniony przyłączeniem się do niego szlachty i magnatów. Ludzie opuszczali króla tułacza, który siedział w Głogowej i dołączali do Karola Gustawa. Król Szwedów przyjmował zdrajców z otwartymi ramionami, nagradzał i obiecywał cuda. W ten sposób przejął już całą Litwę. Wiarę w pokonanie nieprzyjaciela wyznawał jedynie prosty lud.

Bohaterowie jechali dalej, nocując w leśnych osadach i smolarniach. Po drodze często pomagali ludziom, jak na przykład pod Sochaczewem, gdy w majątku Strugi obronili starostę sochaczewskiego przed napadającym hultajstwem szwedzkim. To od swojego dłużnika Babinicz dowiedział się o poddaniu Karolowi Gustawowi województw krakowskiego, sandomierskiego, kijowskiego.

Pewnego wieczoru zmierzający do Jana Kazimierza bohaterowie stanęli na nocleg w karczmie w Kruszynie. Tam Kmicic podsłuchał rozmowę czeskiego kapitana Wrzeszczowicza z Baronem Lisolą - wysłannikiem cesarskim z brandenburskiego dworu. Gdy pierwszy oznajmił drugiemu, że Szwedzi zajmą klasztor jasnogórski i król Karol Gustaw jemu powierzył dowództwo nad tą sprawą, Andrzejowi na kilka sekund przestało bić serce. Wrzeszczowicz był pewny, że wykona to zadanie, bo Polacy nie będą się bronić. Nazwał ich narodem bez wierności, który opuścił swojego króla, który przeszkadza w rządzeniu i zwoływaniu sejmików. Mówił, że Polacy są sprzedajni, nie kochają ojczyzny, nie mają cnoty, rozumu, sprawiedliwości. Swoją wypowiedź skwitował słowami, że mnisi powinni płacić, „jak wszyscy”. Kmicic doznał szoku, słysząc obelgi na ukochaną ojczyznę i plan napadu na klasztor. W nocy dostał gorączki, miał zwidy.

Rankiem bohater przebrał się w odświętne ubranie i ruszył ze swoimi ludźmi do Częstochowy, by ostrzec zakonników. Gdy na widnokręgu ujrzeli błyszczący punkt, napotkani ludzie powiedzieli im, że to świeci kościół jasnogórski. Wówczas Kmicic zdjął czapkę z głowy, a jego żołnierze uczynili to samo. Z ich serc odszedł smutek, ogarnęła ich błogość, radość. Z tego kościoła biła nadzieja na ocalenie.

Zbliżając się do celu, stojący na wysokiej górze kościół coraz bardziej się lśnił. Kmicic nie mógł oderwać od niego oczu. Kazawszy ludziom zsiąść z koni, klęknęli razem na drodze i zaczęli odmawiać litanię. Idący tłumnie na mszę ludzie dołączali do nich. Po modlitwie wszyscy wstali i, prowadząc konie za uzdy, poszli dalej ze śpiewem pieśni nabożnych na ustach.

Po długim marszu, przy głównej drodze prowadzącej pod górę, spotkali szeregi straganów ze świecami, wotami woskowymi, obrazami. Gdy doszli pod mury kościelne, ujrzeli stojące wokoło nich setki wozów, kolasek, a w dole miasto z szeregiem domów, chat. Z wież kościelnych biły dzwony, szeroko otwarte bramy zapraszały do przekroczeniu ich progu. Cały lud w ścisku czołgał się na klęczkach: śpiewali, odmawiali litanię, bili czołem w ziemię. Gdy w końcu doszli do drzwi kościoła, wszyscy padli na twarz, całowali posadzkę, płakali. W kaplicy panował mrok, świece paliły się przed ołtarzem, z kolorowych szyb w oknach padało barwne światło. W takiej oprawie bohaterowie usłyszeli grzmoty trąb i kotłów i nagle rozsunęła się zasłona obrazu. Ukazało się brylantowe światło bijące z obrazu i zaczął się lament, krzyki, prośby o ratunek do Najświętszej Panienki przed wrogiem.

W pewnej chwili Kmicic ośmielił się unieść głowę. Z emocji prawie stracił przytomność, lecz dalej - w zachwycie i upojeniu - patrzył na obraz. Po zakończeniu nabożeństwa Andrzej poprosił napotkanego zakonnika o rozmowę z przeorem. Stojąc przed duchownym przedstawił się jako Babinicz. Opowiedziawszy podsłuchaną rozmowę z Kruszyny o rychłym napadzie Wrzeszczowicza ze Szwedami na klasztor i kościół jasnogórski, zaczął błagać niedowierzających mu kleryków o zamkniecie bram. Gdy w końcu uwierzył mu przeor Kordecki, rozpoczęła się obrona zakonu, a zakończył etap wędrówki Babinicza po odkupienie win.



Polecasz ten artykuł?TAK NIEUdostępnij






  Dowiedz się więcej
1  Potop – streszczenie szczegółowe
2  Style w „Potopie”
3  Cechy pozytywne i negatywne szlachty polskiej w „Potopie”